Gdy Stanisław Pucka (ur. 1950) opowiada o swojej przygodzie z ciężarami, jego syn Michał stoi z boku i tylko się przysłuchuje. Później i on opowie (ale już bez śladu śląskiego akcentu) o tym, jak ważna w jego życiu stała się kulturystyka. Zazwyczaj jest tak, że ojciec, widząc ostro trenującego syna, sam łapie za sztangę, aby odzyskać utraconą formę. W rodzinie Pucków było odwrotnie: Michał miał 14 lat, gdy odkrył, że jego tata, po przejściu na emeryturę, ani myśli zachowywać się jak starzyk. Już jako kilkunastoletni chłopak, przed wojskiem, Stanisław Pucka interesował się kulturystyką. Przez parę łat regularnie ćwiczył. Ale gdy zaczął pracę jako górnik-elek-tryk w kopalni Bielszowice, wracał do domu zmordowany jak nieboskie stworzenie. Gdy każdy mięsień wołał o odpoczynek, hantle poszły w kąt. Na długie 25 lat.
W 1999 roku uzyskał prawo do pełnej górniczej emerytury. Parę miesięcy szukał jakiegoś nowego pomysłu na życie. Życie bez przeszywającego dzwonka windy, bez
szycht, bez kopalni. Wiedział jedno: tradycyjna ławeczka, ogródek – to nie dla niego. Czuł, że jego organizm potrzebuje ruchu. Przy wzroście 176 cm ważył prawie 90 kg, a w tej masie więcej było tłuszczu niż mięśni. Któregoś dnia zajrzał do garażu, w którym trzyma kilkunastoletniego VW Golfa. Samochód był w porządku, ale pod ścianą, przywalona innymi rupieciami, leżała sztan-ga oraz wszystkie te hantle i ciężarki, o których prawie zapomniał. Jakby tylko czekały na to, aby ktoś je wziął do ręki.
Z początku ćwiczył ostrożnie, aby rozruszać zastałe mięśnie. Przepisy na ćwiczenia brał z naszego miesięcznika, z „Kulturystyki i Fitness”. Stopniowo, miesiąc po miesiącu, prostowały się przygarbione plecy, wzmacniały nogi, pokazały się mięśnie brzucha.